niedziela, 22 lutego 2015

Trochę o lataniu i ciekawostki o restauracjach.

Na wstępie przesyłam całusy dla cioci Ani, bo jest, bo komentuje, bo pamięta. Dziękuję ciociu :-).
W ostatnie wakacje miałam bardzo nieprzyjemną sytuację związaną z lataniem. Lecąc Dreamlinerem Lotu, jeszcze nad Oceanem, zapaliła się lampka kontrolna, o pożarze w luku bagażowym. Musieliśmy awaryjnie lądować w Glasgow. Jeszcze w powietrzu było bardzo nerwowo i wprowadzono wszystkie procedury awaryjnego lądowania. Podczas lądowania siedziałam bez butów, biżuterii, moja głowa spoczywała na kolanach, a nogi trzęsły się ze strachu. Więcej o naszym przypadku możecie przeczytać tutaj.

Teraz, kiedy myślę o tym co się stało, zdaję sobie sprawę, że nie było żadnego realnego zagrożenia na pokładzie, ponieważ alarm był fałszywy i w rezultacie wróciliśmy do Warszawy tym samym samolotem. Nie zmienia to jednak faktu, że latanie budzi we mnie niepokój. Kiedy niecały tydzień temu wsiadałam do samolotu, który miał mnie zabrać z Londynu do Tampy, w myślach cały czas powtarzałam, że chce bezpiecznie wylądować. Leciałam samolotem British Airways i już od samego początku czułam się bardzo komfortowo. Była to moja najszybsza podróż do Ameryki, bo trwała jedynie 14 godzin. Załoga jak zawsze była bardzo profesjonalna, ale to co wyróżniało ten lot, to drobne szczegóły. Już na samym początku, podczas pierwszego lotu z Amsterdamu do Londynu, stewardessa podeszła do mnie i podała mi bramkę, z której odlatywał mój kolejny samolot. Oznaczało to że mam mało czasu na przesiadkę, ale ta informacja bardzo ułatwiła mi mój transfer. Kiedy zmachana i prawie spóźniona wbiegłam na pokład maszyny, która miała mnie zabrać prosto do Tampy, od razu zwróciłam uwagę na siedzenia w klasie biznesowej. Bardzo dużo latam, dodatkowo mam znajomą w Emiratach Arabskich, dlatego wiem, czym charakteryzuje się pierwsza klasa. British Airways zaoferowało pasażerom maksimum prywatności instalując ścianki działowe pomiędzy pasażerami. W mojej starej dobrej klasie ekonomicznej nie można oczekiwać tak wiele, ale nasze siedzenia miały ruchome boki zagłówków, dlatego po dziewięciogodzinnym locie obyło się bez bólu karku. Najmilszym zaskoczeniem był dla mnie jadalny posiłek :). Ten kto dużo lata, zdaje sobie sprawę, jak fatalne jedzenie potrafi być w samolocie. Delikatnie gumiasta pasta z pesto, to jak na warunki samolotowe delicje :-). Ucieszył mnie też widok zwykłej kanapki z kurczakiem i majonezem jako drugi posiłek tuż przed lądowaniem.














Pozostając w temacie jedzenia, chciałabym zwrócić uwagę na nowy amerykański trend w restauracjach. W USA jest dużo większa konkurencja niż na rynku Europejskim, dlatego walka o klienta jest bardziej agresywna.  

Oto kilka różnic, na które chciałabym zwrócić uwagę.

1. Chcesz zapłacić nie ruszając tyłka ze swojego krzesła? Nie ma żadnego problemu. Wiele restauracji w których miałam okazje się stołować w ciągu ostatniego tygodnia, ma na swoich stolikach monitory wielkości zeszytu A5. Tak jak wspomniałam, można na nim dokonać płatności, ale żeby nam się nie nudziło podczas czekania na jedzenie, możliwe jest też zagranie w gry. Najczęściej dwie pierwsze są za darmo, za kolejne trzeba już zapłacić. Można wybierać wśród gier czy kolorowanek dla dzieci, quizów dla par, przyjaciół czy zagrać samym ze sobą. 




2. Jeżeli macie urodziny, to wiele miejsc będzie miało dla Was niespodziankę - darmowy posiłek lub ciasto ze świeczką.

3. Obowiązkiem kelnera jest zaspokojenie twojego pragnienia. Jeżeli tylko zauważy, że w Twojej szklance zostało więcej lodu niż napoju, to z pewnością zanim o to poprosisz, dostaniesz nową szklankę pełną napoju.

4. Przy bardziej tradycyjnej formie płatności, oddajesz kartę płatniczą kelnerowi. Po paru minutach dostajesz rachunek, na którym masz wyszczególnione ceny posiłku, cenę podatku, który w USA jest zawsze naliczany osobno do ceny oraz puste miejsce na napiwek dla swojego kelnera. Dopiero po wypełnieniu i podpisaniu rachunku możesz opuścić lokal.

5. Niektóre restauracje pytają przy wejściu, czy masz jakiekolwiek alergie.

Czego jeszcze możemy oczekiwać? Ostatnio będąc w Genghis Grill, miałam okazję sama zadecydować o tym, co ma wylądować na moim talerzu. Na samym początku kelnerka wyjaśniła mi i Russellowi zasady odwiązujące w restauracji, następnie wypuściła nas na łowy ;). Na sam początek wybiera się podstawę posiłku, czyli źródło białka. Można wybierać spośród kurczaka, indyka, wołowiny, wieprzowiny, salami, kiełbasy, kalmarów, ośmiornicy, krewetek i kilku innych opcji. Następnie sami wybieramy przyprawy, posypujemy wszystko warzywami, a na koniec wybieramy sos. Przy kontenerach z sosami znajdowały się jednorazowe łyżeczki, którymi można było spróbować, czy dany sos spełnia nasze wymagania. Na koniec oddawało się miskę w ręce kucharza, który na naszych oczach mieszał składniki, które wybraliśmy, z makaronem, białym ryżem gotowanym lub smażonym, lub brązowym. 




Smacznego!
Jessica 

1 komentarz:

  1. Kochana! Świetny pomysł z tymi monitorami na stoliku( przydalyby sie w mojej bylej pracy-- bo np w niedziele w porze obiadowej na pizze czekasz 45 min). A pomysl na menu niesamowity. Jeszcze z 10 lat minie zanim do nas dotrze taki pomysl i kultura traktowania klienta.
    Twoja wierna czytelniczka ciociunia A. ;-)))

    OdpowiedzUsuń

Zobacz również:

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...