wtorek, 29 lipca 2014

Drive-in, czyli kino pod chmurką

W zeszły weekend odwiedził nas siostrzeniec mojego szefa kuchni -  Mark. Trzy lata temu był instruktorem tenisa na naszym campie i właśnie wtedy poznał Magdę. W zeszłe wakacje nie mieliśmy się okazji spotkać, ale tym razem znalazł chwilkę, żeby nas odwiedzić. Okazał się bardzo sympatyczną osobą, dlatego nasza paczka powiększyła się na kilka dni. 
Zawsze wieczorami staramy się zorganizować sobie jakieś atrakcje, ostatnio wykorzystaliśmy wspólny czas na kino pod chmurką. Bilety były bardzo tanie, bo za jedyne $9. O 21 wyświetlali pierwszy seans, a o 23 kolejny. Przyjechaliśmy po godzinie 20, zaparkowaliśmy na wielkim polu koło jednego z głośniczków. Ludzie chodzili między autami i mieliśmy wrażenie, zapewne słuszne, że każdy zna każdego. 
Przygotowani na chłodny wieczór zabraliśmy ciepłe bluzy i śpiwory. Rozłożyliśmy się na pace Pierca i zajadaliśmy popcorn, a Pierce, Maryla i Mark grali w frisbee. Kiedy tylko zapadł zmrok zrobiło się cicho i zaczął się film. Po piętnastu minutach "Echo to Earth" jedyne co byłam w stanie zrobić, to zamknąć oczy i pójść spać. Film był niesamowicie nudny, opowiadał historię trzech chłopców i dziewczynki, którzy złapali kontakt z obcymi. Nic więcej nie pamiętam :- ). Kiedy obudziłam się po godzinie i pytałam się o co chodzi, wszyscy zgodnie odpowiedzieli, że nie mają pojęcia. Położyłam się na plecach, oglądałam gwiazdy i szukałam na niebie znajomych gwiazdozbiorów, udało mi się zobaczyć dwie spadające gwiazdy. Niebo nad New Hampshire jest cudne. Wypad do drive-in z pewnością powtórzymy, ponieważ było bardzo fajnie i zawsze jest to nowe przeżycie, ale poświęcimy więcej uwagi w wyborze repertuaru. 
Maryla i Mark




Maryla, Magda, Pierce, Ola, Jessica 





 Pozdrawiam,
Jess. 

poniedziałek, 28 lipca 2014

Połowa campa za nami.

Czas leci nieubłaganie i wykorzystuję deszczowy dzień na wpis w mojej internetowej przestrzeni. Nie mam ani czasu, ani ochoty na przesiadywanie na komputerze kiedy pogoda dopisuje, a kiedy już to robię, jestem zajęta nadrabianiem kontaktu z najbliższymi mi ludźmi.
Na początek pochwalę się moim przyjacielem, Russellem, którego niektórzy z Was pewnie pamiętają z pierwszego bloga my-ten-months (pozdrawiam ciocię Anię i Agatę ;- ). W ostatni piątek ukończył trzytygodniowy kurs spadochroniarstwa w US Army Airborne School, Fort Benning, GA. To naprawdę wielkie osiągnięcie, wymagające intensywnego treningu i samozaparcia. Jestem z niego bardzo dumna, fajnie mieć wokół siebie ludzi z pasją, bo to właśnie oni nakręcają nas do dalszego działania. 

W ostatni weekend zakończyliśmy pierwszy turnus obozu i rozpoczęliśmy drugi - ostatni. Tak samo jak rok temu uczciliśmy to dniem rodziców, co oznacza że do obozowiczek mogły przyjechać ich rodziny i przyjaciele. Mieliśmy do wykarmienia 500 osób, ale ponieważ mamy świetnego szefa i jego zastępcę, przygotowania nie były aż tak drastyczne ;-).
Maryla nad zlewem sałaty.




Magda i Maryla czczą Polską flagę!



10 minut przerwy, trzeba je jak najlepiej wykorzystać :)
Wyjazd na campa to zawsze niezapomniane historie, fantastyczni ludzie, odkrywanie siebie i świata od nowa. Trzeba się przyzwyczaić do nowych (nie najlepszych) warunków, pracować czy się tego chce, czy nie, nauczyć się gospodarować czasem i pieniędzmi, ale to jedne z najpiękniejszych chwil w moim życiu. Wakacje to zawsze niezapomniany okres, a ja mam przed sobą jeszcze dwa miesiące zabawy połączonej z odrobiną pracy.   

Pozdrowienia od naszej czwórki!
Maryla, Jessica, Magda, Ola

poniedziałek, 14 lipca 2014

Germany vs. Argentina

Już dawno się nie odzywałam, ale najzwyczajniej w świecie brakuje mi czasu. Korzystam ile mogę z atrakcji, jakie gwarantuje mi camp. Cały czas dzieje się coś ciekawego, jesteśmy z dziewczynami aktywne i nie ma dnia, żebyśmy nie zrobiły czegoś dla siebie.
Regularnie biegamy, chodzimy na relaksujące spacery, pływamy w jeziorze i w tym tygodniu wspieramy się w niejedzeniu słodyczy. 
Wczoraj były Mistrzostwa Świata w Piłce Nożnej. Chyba wszyscy już wiedzą, kto jest zwycięzcą, ale warto dodać, że wygrała drużyna, której kibicowałam! Wczoraj miałam dzień wolny, wstałam o 10, na spokojnie zjadłam śniadanie, wzięłam prysznic i wyszykowałam się do wyjścia. Maryla, Ola i Magda, które były tego dnia w pracy szybko się zebrały od razu po lunchu i pojechaliśmy z naszym szefem kuchni i jego zastępcą do baru w Plymouth. Lubię olbrzymie Amerykańskie ciężarówki, klimat obskurnych barów i dziwnych ludzi. Często czuję się nie jak w prawdziwym życiu, a bardziej jak w filmie czy serialu, które naprawdę oddają klimat jaki tu panuje. 







Pogoda w tym roku nas rozpieszcza i nawet wieczorem, kiedy jesteśmy już zwolnione z obowiązków możemy śmiało angażować się w atrakcje, jakie zapewnia nam camp. Bierzemy więc kajaki i inne cuda i ruszamy w drogę. 




wtorek, 8 lipca 2014

Kolejna przygoda

Powiedzmy sobie szczerze - auta, którymi jeździmy na campie do najbezpieczniejszych się nie zaliczają. Wczoraj nasza wycieczka do Plymouth to była jedna wielka porażka, dobrze że mamy dystans do siebie i potrafimy się śmiać z małych przygód :).
Rozpoczęło się od magicznego zachodu słońca, czasem mam wrażenie że jestem w najpiękniejszym miejscu na świecie, zdjęcie bez obróbki graficznej!
Kiedy tylko wyjechałyśmy z terenu obozu zaczęło kropić, już po kilku minutach widziałyśmy, że przed nami się błyska. Magda, która prowadziła kazała nam otworzyć okna i próbować uruchomić nawiew. Wspomnę tylko, że aby to zrobić musiałyśmy sobie świecić ledową żarówką, ponieważ w aucie nie podświetlały się żadne kontrolki, w tym nie wiedziałyśmy nawet z jaką prędkością jedziemy. Nawiew nigdy nie zaczął działać, za to co chwilę przecierałyśmy przednią szybę chusteczkami. Na niewiele się to zdało, szyby nie wiadomo dlaczego były tłuste i tylko rozmazywałyśmy ją od wewnątrz. Najlepszym rozwiązaniem było podjechanie na stację, na chwilę zamieniłyśmy się z Magdą za kierownicą, prowadziłam trzymając się kurczowo podwójnej ciągłej, którą widziałam na odległość jednego metra. Dziewczyny siedzące z tyłu, które zerkały przez boczne okna, naprowadzały mnie na pas, tak zestresowane to jeszcze nigdy tutaj nie byłyśmy. Udało nam się dojechać, Magda i ja tankowałyśmy, a Maryla i Ola czyściły szyby. Żeby było jeszcze zabawniej, kiedy po 40 minutach dojechałyśmy na miejsce okazało się, że tego dnia bar jest akurat zamknięty. Brawo dla nas! Nie tracąc ducha poszłyśmy na wieczorny spacer po mieście, przestało już padać, powietrze pachniało ozonem i było przyjemnie ciepło. 



Kiedy już dojechałyśmy na miejsce 10 minut męczyłyśmy się, żeby wyłączyć światła w samochodzie.


  

poniedziałek, 7 lipca 2014

Zakupy w Woodsville

Wczoraj jak w każdą niedzielę już po lunchu miałyśmy z dziewczynami resztę dnia wolnego dla siebie. Jak zawsze zapakowałyśmy się w nasz niebieski wehikuł i pojechałyśmy na zakupy do Woodsville, gdzie znajduje się fantastyczny outlet. Kupiłam kilka rzeczy w śmiesznych cenach. Pomadka z Loreala za 39,90 zł kosztowała mnie jedynie $3. Mgiełka do ciała za kolejne $3 i płyn do demakijażu oczu za jedyne $2 (bardzo delikatny, o naturalnym składzie). Oprócz tego znajdowało się tam dosłownie wszystko. Ubrania, meble, kosmetyki, żywność. 
W drodze powrotnej odwiedziłyśmy ulubioną stację i skusiłyśmy się na kruszony lód w różnych smakach. Duży kubek za mniej niż dolara! 






piątek, 4 lipca 2014

Social - zabawa dla dzieci z okazji 4 lipca.



Właśnie wróciłam z potańcówki dla dzieciaków i pracowników obozów Merriwood i Moosilauke. Pierwsze koty za płoty, miałyśmy szansę wyszaleć się i nie musiałyśmy szykować posiłku, ponieważ jedzenie zapewniał obóz chłopaków. Były hot dogi, czipsy, surówka i arbuz. Impreza trwała trzy godziny, wszyscy szaleli w rytm muzyki, dziewczynki popisywały się przed chłopcami i wzajemnie. Ta sama zasada działała u opiekunów dzieciaków, if You know what I mean :). 


Magda, Hannah, Jess, Melissa 

Nie wszystkim pasują słodkie miny :)



Różne narodowości w jednym  miejscu!




A po zabawie czas na amerykański klasyk - masło orzechowe i dżem.
Jessica

Zobacz również:

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...