piątek, 12 września 2014

Let's go to NYC


W Ameryce istnieją dwa miejsca, które na dłużej zagościły w moim sercu. Jednym jest niezaprzeczalnie Floryda, a zaraz po niej Nowy Jork.
Aby ograniczyć koszty, zamiast samolotu, postawiłam na autokar. Magda i ja, bez wahania wybrałyśmy najtańszą opcję spania – couchsurfing. Dla wielu osób spanie w domu u obcej osoby, bez wcześniejszego poznania się twarzą w twarz, to czysta głupota. Dla mnie to tylko dodatkowe atrakcje podczas wakacji. Wybierając gospodarza, zawsze kieruję się wewnętrznym instynktem, nigdy nie wybieram podejrzanych osób. Uważnie śledzę profile, czytam opinie innych użytkowników, sprawdzam zdjęcia. W tym roku padło na pana K., który wraz ze swoim cudnym pieskiem, mieszka na Brooklynie.
Chwilę po dwunastej Magda i ja po raz ostatni uderzyłyśmy w dzwon. Pożegnałyśmy Merriwood z uśmiechem na ustach i ruszyłyśmy w drogę. Na przystanek odwiózł nas Garry, główny dyrektor campu. Pomachał nam na do widzenia i  odjechał jeszcze przed przyjazdem naszego autokaru. Czekając na przystanku, przez chwilę zatęskniłyśmy za campem – wyjeżdżając nigdy nie wie się, czy to już ostatni raz, ale uczucie to szybko odeszło w niepamięć.


Podróż była bardzo komfortowa. Zajęłyśmy miejsce na samym końcu, tuż przy toalecie. Siedziałyśmy naprzeciwko siebie, a pomiędzy nami miałyśmy mały stolik, na którym mogłyśmy wygodnie rozłożyć nasze rzeczy. Podróż trwała pięć godzin, ale podekscytowanie nie pozwoliło nam się zdrzemnąć. Dla udogodnienia podróży przewoźnik zapewnił dostęp do WiFi, drobne przekąski (kilka rodzajów chipsów, jabłka, orzechy, suszone owoce) oraz ciepłe i zimne napoje – do dyspozycji lodówka z sodą, oraz ekspres do kawy i herbaty. Podróżując w USA autokarami, trzeba przygotować się na uwagi typu: rozmowa z kierowcą bezwzględnie zabroniona podczas jazdy, lub: szanuj drugiego pasażera, wyłącz telefon komórkowy.



Jeszcze w autobusie sprawdziłyśmy jak dojechać z przystanku do domu naszego hosta. Jedna linia metra i byłyśmy na miejscu. O ile przemieszczanie się po NYC nie jest skomplikowane i wszędzie można dotrzeć bez problemu, o tyle taszczenie walizek jest bardzo mało komfortowe. Bramki do metra są wąskie, rzadko kiedy na stacjach są windy, więc trzeba pokonać całą masę schodów. Nie ma też czegoś takiego, jak jednodniowy bilet, co jest bardzo uciążliwe dla osoby, która zostaje w mieście tylko na trzy dni i nie ma potrzeby kupowania karty na cały tydzień.
Szukając naszego adresu, Magda powiedziała, że chciałaby mieszkać kiedyś w jednym z wieżowców z portierem otwierającym drzwi. Może nie mieszkałyśmy na Piątej Alei, ani na żadnej innej otaczającej Central Park, ale doczekałyśmy się naszego portiera. K. to typowy kawaler, który nie przejmuje się warstwą kurzu zalegającą na meblach, ale jest bardzo miły i sympatyczny, a co najważniejsze, ma fantastycznego spa!
Alta była z początku nieśmiała i nawet nie chciała do nas podejść, szybko jednak przekupiłyśmy ją przekąskami. Ponieważ dotarłyśmy dość późno i byłyśmy trochę zmęczone, nie zdecydowałyśmy się na żadne szaleństwa. Nie chciałyśmy tracić czasu w Nowym Jorku, więc jeszcze pierwszego wieczoru poszłyśmy z K. na spacer do Brooklyn Park.
Nowojorczycy są mistrzami w aktywnym spędzaniu czasu. Ponieważ pracują w bardzo różnych godzinach, nigdy nie jest dla nich za późno, aby poruszać się na świeżym powietrzu. Tak wyglądał park o 22 wieczorem. Ludzie na boiskach, grillujące wspólnie rodziny, dorośli na deskorolkach, rolkach i rowerach. 
W tle widok na Manhattan, Brooklyn Bridge oraz Statuę Wolności. W takich chwilach czuję się naprawdę szczęśliwa. Podobał mi się słony zapach Oceanu i krzyki ludzi. NY jest miastem, które naprawdę nigdy nie śpi.





Kolejną atrakcją parku, są elementy słynnej Statue of Liberty. Przedstawiony poniżej element to część szaty opadającej na jej ramię.








Wisienką na torcie było osiedle, przez które musieliśmy przejść aby dotrzeć do parku.




A jakie jest Wasze miasto marzeń? :)


    

wtorek, 9 września 2014

Jak to ugryźć?

Jestem dziewczyną, wiec mam prawo do typowo babskich zmartwień :). Z życia codziennego wiem, że jednym z najbardziej nurtujących faktów jest amerykańskie jedzenie. Czy można jeść zdrowo i smacznie w Ameryce? Czy wyjeżdżając na campa przytyję? 
Nie można się oszukiwać, szansa na przytycie jest i to nawet spora. Wszystko oczywiście zależy od tego, w jakie miejsce trafimy i co zapewnia nam nasz ośrodek. To samo dotyczy się programu uczeń z wymiany - sporo możemy zrzucić na host family. Ja po mojej pierwszej podróży za Ocean wróciłam 10 kilogramów grubsza. Nie oszukuję się, to naprawdę duże obciążenie dla organizmu i nie chcę tego nigdy więcej powtórzyć. Na campie starałam się jeść zdrowo, oczywiście nie zawsze to wychodziło, ale dodałam do tego odrobinę ruchu i wyjechałem z pracy z identyczną, lub odrobinę niższą wagą niż na początku. 
Śniadanie należy do moich ulubionych posiłków, zawsze przykładam uwagę, aby nie wychodzić z domu naczczo (jeden z dobrych nawyków, aby powrócić do dawnej wagi). 
Oto jedno z przykładowych śniadań.


Mój ulubieniec, to granola o smaku wanilii i migdałów. Sama w sobie była bardzo słodka, dlatego przeważnie wybierałam kwaśne owoce, takie jak ananas, truskawki czy borówki amerykańskie. Od czasu do czasu byłam w nastroju na banana, lub słodkie winogrona. Aby się nie znudzić, jak najcześciej zmieniałam kombinacje, a dodatkowo zagryzalam wszystko arbuzem lub melonem. 
Kiedy wybierałam mniej zdrową opcję, ograniczałam porcję płatków i jadłam dodatkowo tosta z masłem orzechowym i dżemem. Pychota! Ze względów dermatologicznych nie piłam mleka i nie spożywałam sera. Jako zamiennik tradycyjnego mleka, wybrałam to migdałowe. Mój ulubieniec to Almond Breeze. Wersja tradycyjna, słodzona, bez żadnych dodatków smakowych. Najbardziej przypomina mi smakowo mleko od krowy.

Jeden galon w Walmarcie, to $2,99 plus podatek w zależności od Stanu. Galon to 
trochę mniej niż 4 litry, ale to chyba i tak całkiem dobra cena, jeżeli porównamy sobie ceny obowiązujące w Polsce. 
Zanim znalazłam Niebieski Diament eksperymentowałam troszkę z innymi smakami.
Tutaj mleko Silk, o smaku wanilii.




Jak widzicie producent przekonuje nas, że kupując jego produkt zapewniamy sobie wszystko, co najlepsze. Zawsze informuje nas o kaloryczności. Bardzo lubię ich waniliowe mleko sojowe.

Mój camp miał stosunkowo dobre jedzenie. Specjalnie dodałam stosunkowo, ponieważ bardzo dużo produktów było sztucznie napędzane, dlatego smak nie był najlepszy, ale wizualnie wszystko wyglądało zdrowo i kolorowo. Dość żadko korzystaliśmy z gotowego jedzenia, przeważnie wszystko było przyrządzane przez Joe i Pierca. 









Tutaj kolejny przykład mojego jedzenia. Zamiast kolacji składającej się z makaronu z serem, wybrałam zdrowe kanapk i sałatkę. 

Może to co Wam teraz przedstawię nie jest za bardzo zdrowe, ale pozwala mi się poczuć, jak bym przez chwilę była w Polskim domu :). 

Pozdrawiam serdecznie, Jess!

piątek, 5 września 2014

Podsumowanie obozu

Od ponad tygodnia nie mogłam się zebrać, aby napisać notkę podsumowującą mój pobyt na campie. Rok temu wyjeżdżając z Merriwood czułam niesamowity smutek i chciałam jak najszybciej wrócić do naszej obskurnej kabiny :). W tym roku priorytety się zmieniły i nie mogłam się doczekać, żeby ruszyć w świat. 

Ostatni dzień na obozie był bardzo zabawny i wykorzystałyśmy go z dziewczynami jak tylko się dało. Od razu po śniadaniu przebrałyśmy się w sportowe ciuchy i spędziłyśmy trochę czasu z Markiem, młodszym dyrektorem ośrodka, w którym pracowałyśmy. 

Jessica, Magda, Maryla




Ścianka wspinaczkowa była w Merriwood od zawsze, ale my dopiero przed samym wyjazdem znalazłyśmy czas, żeby sprawdzić swoje umiejętności. Wszystkie byłyśmy przerażone. Śmiałyśmy się, że ośmioletnie dzieci radzą sobie pewnie lepiej od nas. W krótkim czasie okazało się, że dałyśmy sobie całkiem nieźle radę. 





Jedyna droga na dół - zip line. Zmuszenie się do skoku wymagało odrobiny samozaparcia, ale zjazd na linie to zdecydowanie mój ulubiony moment.




Zakończmy to po amerykańsku, jazda na pace!
Magda poszła rozmawiać ze swoimi rodzicami, Maryla, Ola i ja przebrałyśmy się w stroje kąpielowe i pobiegłyśmy na kolejne spotkanie z Markiem. Tubing time!



Po kolacji zrobiłyśmy sobie ostatnie zdjęcie w walk-in'ie, naszej ogromnej lodówce. Nadszedł też czas na dopakowanie walizek. Przed zachodem słońca popłynęliśmy w krótki rejs z Joe, Markiem i Sue. Ostatni kieliszek wina, rozmowy o planach na przyszłość i podsumowanie wakacji. Jeżeli ktokolwiek, kiedykolwiek zastanawia się, czy warto brać udział w takich programach, bez wahania odpowiadam, że tak. Nie zawsze jest pięknie, łatwo i przyjemnie. Nie ma sensu wmawiać sobie, że wszystko będzie idealne. Bardzo często wystawiamy samych siebie na próby i dochodzimy do wewnętrznych kompromisów. Nic jednak nie zastąpi niesamowitych przygód, całej masy wspomnień, poznawania nowych ludzi, obcowania z nowym językiem i poznawania amerykańskiej kultury. 


Pozdrawiam, Jessica. 

Zobacz również:

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...