W Ameryce istnieją dwa miejsca,
które na dłużej zagościły w moim sercu. Jednym jest niezaprzeczalnie Floryda, a
zaraz po niej Nowy Jork.
Aby ograniczyć koszty, zamiast
samolotu, postawiłam na autokar. Magda i ja, bez wahania wybrałyśmy najtańszą opcję
spania – couchsurfing. Dla wielu osób spanie w domu u obcej osoby, bez
wcześniejszego poznania się twarzą w twarz, to czysta głupota. Dla mnie to tylko
dodatkowe atrakcje podczas wakacji. Wybierając gospodarza, zawsze kieruję się
wewnętrznym instynktem, nigdy nie wybieram podejrzanych osób. Uważnie śledzę
profile, czytam opinie innych użytkowników, sprawdzam zdjęcia. W tym roku padło
na pana K., który wraz ze swoim cudnym pieskiem, mieszka na Brooklynie.
Chwilę po dwunastej Magda i ja po
raz ostatni uderzyłyśmy w dzwon. Pożegnałyśmy Merriwood z uśmiechem na ustach i
ruszyłyśmy w drogę. Na przystanek odwiózł nas Garry, główny dyrektor campu.
Pomachał nam na do widzenia i odjechał
jeszcze przed przyjazdem naszego autokaru. Czekając na przystanku, przez chwilę
zatęskniłyśmy za campem – wyjeżdżając nigdy nie wie się, czy to już ostatni
raz, ale uczucie to szybko odeszło w niepamięć.
Podróż była bardzo komfortowa.
Zajęłyśmy miejsce na samym końcu, tuż przy toalecie. Siedziałyśmy naprzeciwko
siebie, a pomiędzy nami miałyśmy mały stolik, na którym mogłyśmy wygodnie
rozłożyć nasze rzeczy. Podróż trwała pięć godzin, ale podekscytowanie nie
pozwoliło nam się zdrzemnąć. Dla udogodnienia podróży przewoźnik zapewnił
dostęp do WiFi, drobne przekąski (kilka rodzajów chipsów, jabłka, orzechy,
suszone owoce) oraz ciepłe i zimne napoje – do dyspozycji lodówka z sodą, oraz
ekspres do kawy i herbaty. Podróżując w USA autokarami, trzeba przygotować się
na uwagi typu: rozmowa z kierowcą bezwzględnie zabroniona podczas jazdy, lub:
szanuj drugiego pasażera, wyłącz telefon komórkowy.
Jeszcze w autobusie sprawdziłyśmy
jak dojechać z przystanku do domu naszego hosta. Jedna linia metra i byłyśmy na
miejscu. O ile przemieszczanie się po NYC nie jest skomplikowane i wszędzie
można dotrzeć bez problemu, o tyle taszczenie walizek jest bardzo mało
komfortowe. Bramki do metra są wąskie, rzadko kiedy na stacjach są windy, więc
trzeba pokonać całą masę schodów. Nie ma też czegoś takiego, jak jednodniowy
bilet, co jest bardzo uciążliwe dla osoby, która zostaje w mieście tylko na
trzy dni i nie ma potrzeby kupowania karty na cały tydzień.
Szukając naszego adresu, Magda
powiedziała, że chciałaby mieszkać kiedyś w jednym z wieżowców z portierem
otwierającym drzwi. Może nie mieszkałyśmy na Piątej Alei, ani na żadnej innej
otaczającej Central Park, ale doczekałyśmy się naszego portiera. K. to typowy
kawaler, który nie przejmuje się warstwą kurzu zalegającą na meblach, ale jest
bardzo miły i sympatyczny, a co najważniejsze, ma fantastycznego spa!
Alta była z początku nieśmiała i
nawet nie chciała do nas podejść, szybko jednak przekupiłyśmy ją przekąskami.
Ponieważ dotarłyśmy dość późno i byłyśmy trochę zmęczone, nie zdecydowałyśmy
się na żadne szaleństwa. Nie chciałyśmy tracić czasu w Nowym Jorku, więc
jeszcze pierwszego wieczoru poszłyśmy z K. na spacer do Brooklyn Park.
Nowojorczycy są mistrzami w
aktywnym spędzaniu czasu. Ponieważ pracują w bardzo różnych godzinach, nigdy
nie jest dla nich za późno, aby poruszać się na świeżym powietrzu. Tak wyglądał
park o 22 wieczorem. Ludzie na boiskach, grillujące wspólnie rodziny, dorośli
na deskorolkach, rolkach i rowerach.
W tle widok na Manhattan, Brooklyn
Bridge oraz Statuę Wolności. W takich chwilach czuję się naprawdę szczęśliwa.
Podobał mi się słony zapach Oceanu i krzyki ludzi. NY jest miastem, które
naprawdę nigdy nie śpi.
Kolejną atrakcją parku, są elementy słynnej Statue of Liberty. Przedstawiony poniżej element to część szaty opadającej na jej ramię.
Wisienką na torcie było osiedle,
przez które musieliśmy przejść aby dotrzeć do parku.
A jakie jest Wasze miasto marzeń?
:)