poniedziałek, 23 czerwca 2014

Ameryka, akt 3

Witam wszystkich bardzo serdecznie!

Jestem już na amerykańskim gruncie, kończę pić amerykańską kawę i rozkoszuję się ostatnim wolnym czasem, który mogę poświęcić tylko sobie. No dobra, trochę przesadzam, aż tak fanie nie jest! 
Godzinę temu wylądowałam w Bostonie z jedynie ponad pięciogodzinnym opóźnieniem, ale zacznijmy od początku :).
Wczoraj wstałam o piątej rano i zaczęłam szykować się do podróży. Droga do Warszawy minęła szybko i przyjemnie, jeszcze raz dziękuję mamie i Maćkowi za to, że mnie odwieźli! Na lotnisku w stolicy wszystko poszło bardzo sprawnie, do Paryża doleciałam nawet przed czasem. Jeszcze w Polsce sprawdzałam ostatni raz maila od Joe - mojego szefa kuchni - że mam się postarać złapać wcześniejszy autokar z Bostonu, który odjeżdżał o 19, a jeżeli się nie uda i wyruszę w ostatni etap podróży o 21, to ktoś odbierze mnie z Hanoveru o północy i też nie będzie problemu. 
Bez pośpiechu opuściłam pierwszy samolot, miałam bardzo duży komfort czasowy i wiedziałam, że bez problemu zdążę na kolejny lot. Problem pojawił się dopiero, kiedy zobaczyłam na tablicy wylotów, że mój samolot do Bostonu jest przesunięty z 16:45 na 19. Luz, będę miała mało czasu, ale jeszcze powinnam dać radę zdążyć na ostatni autokar do Hanoveru. Kiedy jednak zapytałam się obsługi Air France o której będę na miejscu i zorientowałam się, że mam zaledwie 20 minut na przejście przez granicę i odbiór bagażu, to trochę zwątpiłam w swoje szczęście. Wykupiłam godzinny dostęp do internetu za 5 euro i napisałam Joe, że jest możliwość, że nie zdążę nawet na ostatni autokar, na który już nawet miałam kupiony bilet. Wspomnę jeszcze, że jedyny wolny komputer posiadał francuską klawiaturę, która wygląda o tak:
Irytująca sprawa!

Następnie dowiedziałam się, że mój lot jest jednak przesunięty na 21. Ubrałam skarpetki, wyciągnęłam nogi przed siebie i czekałam. Cały stres że się mogę spóźnić na autokar minął, ponieważ wiedziałam że nawet nie ma opcji, żeby go złapać. Joe wyszukał mi 3 alternatywne drogi dojazdu do obozu, niestety na ostatnią spóźniłam się 15 minut i muszę teraz czekać 9 godzin, a raczej koczować, na lotnisku, bo już nie mam wyboru, muszę złapać pierwszy poranny autobus, który będzie dopiero o 8:55. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, jestem zrelaksowana, nigdzie mi się nie śpieszy, rozmawiam sobie z amerykańską babcią i Russellem na facebooku (jeżeli ich nie pamiętacie, zapraszam do poprzednich notek). Russ mi nawet pomógł i robił za moją prywatną sekretarkę :). Nie mam telefonu, więc ja mu piszę co ma przekazać, a on wykonuje telefony do Joe, co się ze mną dzieje. 
Mamuś, jeżeli czytasz to zanim dojadę na campa, to spokojnie! Czuję się dobrze - w końcu w Polsce mamy już 7 rano a w samolocie spałam całą drogę. Nic mi się nie dzieje, jest tu sporo ludzi w tym pracowników ochrony. 

A teraz moja mała kolekcja zdjęć z podróży!
Kraków, 18.03

Paryż 23.06

Boston, 24.06
Mam wrażenie, że ostatnio spędzam więcej czasu na czekaniu, niż na podróżowaniu :).
Wasza Jess.

1 komentarz:

  1. Maleńka! Podziwiam, ze nie panikowałaś. I ciesze sie ześ cała i zdrowa. A zdjęcia? Iście relaksacyjne :-)
    Ciotka klotka
    Ania

    OdpowiedzUsuń

Zobacz również:

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...